Ty masz źle, on ma źle, ale ja mam najgorzej.

I to jest właśnie sprawa, która od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie, zwłaszcza przy rozmowach z niektórymi ludźmi, albo - uwaga, przyznaję się - kiedy podsłuchuję cudze rozmowy w komunikacji miejskiej. Niektórzy niemalże jako motta życiowego używają stwierdzenia, że nieważne, jak bardzo się starasz coś robić - zawsze znajdzie się jakiś Azjata, który zrobi to lepiej. Ja natomiast zauważyłam jakiś czas temu, że warto ludziom zwracać uwagę, że nieważne, jak bardzo źle się w ich życiu dzieje - zawsze znajdzie się ta jedna osoba,albo i dużo, dużo więcej osób, które mają gorzej. Dlaczego? Bo koniecznie  m u s z ą  mieć gorzej.



I w tym momencie dochodzimy do tego najważniejszego, głównego pytania, które siedzi w mojej głowie i wije się paskudnie jak gniazdo straszecznych węży - ALE  P O   C O ?
Ja rozumiem, jest wiele osób na świecie, które potrzebują uwagi drugiego człowieka, potrzebują wsparcia, czy współczucia i ja to dobrze rozumiem - jestem wyrozumiała, naprawdę. Ale coś tu jednak bardzo, ale to bardzo nie gra. Jeśli zapytasz kogoś - drugą połówkę, przyjaciółkę, siostrę, babcię czy, nie wiem, przechodnia na ulicy, czy pasażera w autobusie, żadna z tych osób nie powie, że chciałaby, żeby coś poszło nie tak, żeby było źle, żeby były problemy, że woli to, niż powodzenie, szczęście czy dopisujące zdrowie. Czemu zatem w rozmowach ludzie muszą się tak okropnie ścigać w tym, kto ma gorzej? Ja nie mówię, że narzekać nie można, sama narzekam nad wyraz często, ale nie oczekuję stawać z rozmówcą do boju i doszukiwać się wszelkich niedogodności w moim skromnym życiu, bo nie jest mi to do szczęścia w ogóle potrzebne, a wręcz wolałabym tego jednak uniknąć.


Przychodzi baba do lekarza... Jadę sobie tramwajem...


I to nie tak, że te wszystkie doświadczenia, to z autopsji. Zaczęłam się nad tym jednak więcej zastanawiać od kiedy znam pewną osobę, z którą rozmawiam dość często i zabawa w "mam najgorzej" jest chyba jej ulubioną. Od tamtego czasu zaczęłam na to większą uwagę zwracać także poza własnymi rozmowami (nie należę do osób namiętnie słuchających muzyki, więc wychodząc na miasto mam uszy otwarte na wszystko, co jednak w tramwajach i autobusach sprzyja temu, że niektóre rozmowy tak mocno pchają się do mych uszu, że nie mogę się na czytaniu skupić, przykro mi. Ja nie podsłuchuję specjalnie, to nie tak!). I tak jadę sobie pewnego razu tramwajem, złośliwy los wsadził tam też grupę dzieci - pewnie jakąś wycieczkę szkolną, bo było ich stanowczo za dużo jak na jedno miejsce. Moje niewprawne oko szacuje, że to podstawówka, ale podkreślam, że nie znam się na tym za dobrze. Nigdy nie potrafię powiedzieć "na oko" ile ktoś ma lat. Zostańmy zatem przy osądzonym przeze mnie wieku szkoły podstawowej (końcówki tejże, żeby być dokładniejszą) i kontynuujmy porywającą historię. Czytałam sobie książkę, której fragment był średnio wciągający (lub głosy dzieci stanowczo za głośne...), dlatego przykuła moją uwagę rozmowa trzech dziewcząt. Było to kilka miesięcy temu (jeszcze było ciepło, więc przed zimą. O kurczę...), więc nie pamiętam zbyt dokładnie, jak rozmowa brzmiała, ani jak specjalnie przebiegała, jednak dziewczynki rozmawiały o swoich głupotkach, jakie to się gnieżdżą w takich głowach i zaczęły się w końcu licytować, która ma gorzej. Kiedy skończyły się argumenty popierające tezę "mam gorzej, bo..." to przeszły zgodnie na licytację, kto najdłużej wytrzyma zwykłe "nie, to ja mam gorzej". Aż w końcu słyszę: "Hej, dziewczyny, przestańmy się kłócić..."

I w głowie jawi się myśl: A więc jest! Jest ktoś rozsądny w całym tym bajorze abstrakcji i bezsensu totalnego. To jedno dziewczę, które nie widzi sensu w tym wszystkim i nie uważa, że nieszczęście i rozpacz najważniejszą jest rzeczą w życiu zwykłego człowieka. Powiedz im coś, uspokój tę bandę, która nawet nie wie, o czym mówi!

"...Przecież wszystkie dobrze wiemy, ze to JA MAM NAJGORZEJ."

Daremne żale - próżny trud, bezsilne złorzeczenia!

Jak to? To już normalnie polamentować nie można w spokoju?

Jak wcześniej wspominałam - lubię sobie czasem ponarzekać. Lżej mi na sercu i mogę wtedy wrócić z czystym sumieniem do roboty - kiedy na przykład chodzi o natłok nauki. Mimo wszystko kiedy chcę sobie ponarzekać, to chcę popsioczyć trochę, skończyć temat i już. A tu z niektórymi się nie da. Bo zawsze musi być kontra. Czasami nawet nie ma ani słowa na temat tego, co mówię, co piszę. Od razu wali się to "A ja..." - no wspaniale, wspaniale, ale czy naprawdę tak chcesz? Ja bym nie chciała. Nie mówię, że nie lubię słuchać, jak ktoś narzeka. Mogę - nie ma sprawy. Ale w licytacje to ja się nie mam zamiaru bawić. Stanowczo nie.
Pisałam wcześniej, że jest pewna osoba, która tę zabawę ceni bardziej nad wszelkie inne. Ostatnio to już nawet mnie nie dziwi, nie sprawia, że się nad tym zastanawiam. Ostatnio już wydaje mi się to po prostu głupie i - przyznam się bez bicia - potrafię dla własnego dobra (coby się nie złościć) uciąć szybko rozmowę zanim się to wszystko zacznie. Ja naprawdę uwielbiam książki, w których dzieją się rzeczy, które większości ludziom w głowie się nie mieszczą, które są bardzo surrealistyczne, ale jednak coś takiego to dla mnie przesada. Zajmijmy się we własnym życiu swoimi problemami i, nie przymierzając ich do cudzych, po prostu je rozwiążmy. To, co nam przypadło znieśmy jakoś i nie kuśmy losu, żeby dorzucał nam więcej. Chyba, że komuś bardzo na tym zależy. Mi jednak nie zależy, więc dziękuję, postoję.
Może zamiast tego narzekania warto w końcu powiedzieć, że zawsze mogło być gorzej i ucieszyć się na tę myśl? Polecam. Ja sobie zawsze wolę pomyśleć, że mogło być gorzej niż, że mam gorzej niż ktoś inny. To średnio motywuje do jakichkolwiek czynów. No i - jak pisałam wcześniej - nie kuśmy losu. Naprawdę nie warto. Pora skończyć ten nonsens... Dobrze?

Share this:

0 komentarze:

Prześlij komentarz