Wspólne dzierganie i czytanie #7: Górka książków tu i zero robótek tam.

Tak, niestety, było przez całą tę nieobecność na blogu. Książek zrobiła się kupka, a nie wydziergałam przez ten czas w sumie nic. Po pewnym czasie nawet zajęcia z łaciny przestały sprzyjać drutowaniu, bo przyszły jakieś dziwne i nikomu nie potrzebne zaliczenia i egzaminy. Ponadto, jakoś złapałam pewnego rodzaju zawieszenie i nie mogłam z niczym ruszyć. Znajdowałam co jakiś czas po książkach i internetach nowe wzory, ale jakoś nie mogłam do nich nic dobrać. Jedno wiem na pewno - zacznę się też uczyć szydełkować i mój pled będzie druciano-szydełkowy! Takie postanowienie...



Dzierganie
Pierwsza rzecz, za którą się zabrałam po sesji egzaminacyjnej, na wakacjach, to... Pacynka. Ale coś poszło nie tak we wzorze i ostatecznie nie wyszła jak powinna, zatem ją sprułam z planem dziergania jej ponownie później, ale na razie jakoś tak wyszło, że na głowę zrzuciło mi się sporo szycia i chcę to wykorzystać, póki mam maszynę, bo w sierpniu jadę na wakacje i do rodzinnego miasta, maszyny tam ze sobą nie biorę, więc będę wówczas nadrabiała wszelkie zaległości w dzierganiu. Zwłaszcza na wyjeździe w Bieszczady. Ale tym razem będę tak... dziergała, a nie dwa kwadraty w dwa dni (na całe siedem wyjazdu...), możecie mnie trzymać za słowo ;)
Raz sobie po pacynkowej historii zasiadłam do dziergania ponownie podczas słuchania audiobooka i wówczas zrobiłam łatkę, którą pokazywałam i opisywałam w podsumowaniu pledowym.



Czytanie
W poprzednich postach z serii Wspólnego dziergania i czytania wspominałam o takich książkach jak Bajki robotów, Ania z Zielonego Wzgórza, Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął oraz o Trzech mądrych małpach. Wszystkie je skończyłam (a to nie jest takie oczywiste!) i udało mi się nawet przeczytać kilka innych książek. Ogólnie idzie mi dość powoli w tym roku i coś czuję, że czterdziestu dwóch książek może mi się nie udać przeczytać, ale nie o to tu chodzi i tak. Z przeczytanych, które możecie zobaczyć na moim profilu na Lubimy Czytać, albo na jednej z list książkowych, Zdecydowanie chcę się zatrzymać przy Im szybciej idę, tym jestem mniejsza Kjersti Annesdatter Skomsvold, którą polecam gorąco każdemu. Nie bez powodu jest częścią serii Gorzka Czekolada - to idealnie tę książkę opisuje. Jest zarówno przyjemna i zabawna, jak i przygnębiająca, potrafi sprowadzić na ziemię. Samo życie. Co więcej, książka traktuje o osobie w wieku podeszłym i mam wrażenie, że myślenie takiej osoby idealnie oddaje. Autorka natomiast, jest młodą kobietą, więc podziwiam, że była w stanie tak dobrze oddać sytuację. Bardzo krótka lektura, zdecydowanie warta przeczytania.



Teraz natomiast czytam kawał dobrej polskiej fantastyki - z cyklu Opowieści z meekhańskiego pogranicza sięgnęłam po Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ-Południe. i w międzyczasie przeczytałam też dodatkowe opowiadanie, które dostępne jest za darmo na stronie internetowej meekhan.com w formatach EPUB, MOBI oraz PDF - Każdy dostanie swoją kozę. Akcja opowiadania toczy się pomiędzy drugim, a trzecim opowiadaniem ze zbioru opowiadań o Północy i Południu, a ja akurat byłam po drugim i przeczytałam raptem trzy, może cztery strony trzeciego opowiadania, kiedy się o tym dowiedziałam, więc dobrze trafiłam :) Opowiadanie Każdy dostanie swoją kozę jest, według mnie, naprawdę dobre, więc warto po nie sięgnąć jeśli się już porwało na pierwszy tom.
Podczas dziergania i szycia słucham też audiobooka Człowiek z Wysokiego Zamku. I tu pozwolę sobie na odrobinę gorzkich żali. Dlaczego nikt nie panuje nad tymi audiobookami i wiadomościami? Czemu w wiadomościach słyszę o panu TakahaSZi, a w audiobooku o panu KotomiCZi? Ja wiem, że ogólnie rozprzestrzenione jest złe pojęcie o czytaniu nazw japońskich, wszyscy pewni są, że mamy suSZi, czytamy Wyznania gejSZy, nasz były prezydent woła "SZogunie", Naruto był ninDŻa, a graliśmy w TamagoCZi. W języku japońskim nie ma takich dźwięków jak "sz", "cz" i "dż". Myślimy, że są, bo nie ma takich, jak "ś", "ć" i "dź" w języku angielskim, który nam ten japoński wypaczył. Zatem jemy suSI ("to jest dokładnie takie samo si jak w sikać", jak to ładnie ujął mój prowadzący na zajęciach), jest gejSIA i SIOgun, Naruto był ninDZIA, a graliśmy w TamagoCI. Wniosek z tego taki, że również do czynienia mamy z panami TakahaSI i KotomiCI. A ciskam się, bo nikomu by nie przyszło do głowy, aby nazwisko Gaston Leroux czytać jakoś po angielsku, chińsku, czy rosyjsku. Warto się trochę jednak dowiedzieć na temat czytania słów danego języka, zanim się zacznie mówić w świat. Ale poza tym książki słucha mi się całkiem dobrze. Nawet nie schowałam płyty do pudełka i nie odłożyłam na kupkę książek do zwrócenia do biblioteki po poznaniu Kotomicziego ;)
Długo wyszło przez te gorzkie żale, muszę się czasem opanować ;)


Na blogach, Facebookach, Instagramach, Snapach i tym podobnych bywam teraz dość anemicznie, ale bardzo mi zależy na skończeniu tego, co szyć zaczęłam. Praca powoli chyli się ku końcowi, więc niedługo mam nadzieję pokazać Wam, nad czym tak bujałam dniami całymi ostatnimi czasy :)

Share this:

0 komentarze:

Prześlij komentarz